Bon Iver zaprząta dużą część moich myśli ostatnimi czasy. Zresztą nie tylko ostatnimi, bo "For Emma, Forever Ago" katowałam kiedyś nieustannie, wracam do niej do tej pory. Aż tu pewnego razu do Justina zadzwonił Kanye i wszystko się zmieniło. Z artysty znanego garstce, stał się trochę "tym kolesiem od My Beautiful Dark Twisted Fantasty". Jednocześnie w tej chwili pojawia się na okładkach - sprawdźcie choćby ostatni "Billboard" i w czołowych newsach. Było pewne, że doświadczenia ostatnich trzech lat będą miały wpływ na brzmienie drugiej płyty jego solowego projektu. Kilka dni po premierze pierwszego singla i miesiąc przed premierą właściwą, album wyciekł do sieci dzięki niefrasobliwości iTunesa. No i... nie mogłam się powstrzymać, bo to najbardziej przeze mnie oczekiwane wydawnictwo tego roku. Nie zawiodłam się. Tak brzmi "Calgary":
Brzmienie jest zdecydowanie bogatsze (sekcja dęta, wyraźny saksofon, klawisze), teksty równie niesamowite, może trochę mniej osobiste. Muzycznie sporo w tych kawałkach radości. Vernon nadal śpiewa w taki sposób, że ściska za gardło. Na razie tyle. Jako bonus występ z wczorajszego talk show Jimmy'ego Fallona. Medley "A Song For You" Leona Russella oraz "I Can't Make You Love Me" i "Nick of Time" Bonnie Raitt. Ach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz