piątek, 12 listopada 2010

Jamie Lidell w Warszawie - pure joy!

Właściwie brak mi słów. Dwie godziny na totalnie innej planecie. Taki odjazd zapewnia Jamie Lidell. Charyzma, radość z granej muzyki, rewelacyjny zespół, poczucie humoru, taaaakieee dźwięki - to wszystko sprawiło, że nie mogę przestać się uśmiechać. Kawałki od "Multiply", przez "Jima" do "Compassu": przejmująco, bujająco, radośnie, hipnotyzująco. Bardzo klasycznie-Motownowo z całym składem i futurystycznie, gdy został na scenie sam i zapętlał oraz miksował, robiąc beatbox i śpiewając. Chcę więcej. Najlepszy koncert, na jakim byłam w tym roku? Oooj, chyba tak. Na pewno jeden ze ścisłej czołówki.

Filmik nie z dzisiejszego wieczoru, ale zapewniam, że było jeszcze lepiej ;) Tym kawałkiem na bis rozłożył mnie na łopatki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz